Winny

Ten, który uważał, że zakaz wjazdu jest dla frajerów..
Ten, który nie widział potrzeby ustąpienia pierwszeństwa na przejściu dla pieszych, bo był większy..
Ten, którego jedynym wytłumaczeniem było, że nie widział, nie wiedział, nie myślał..
Ten, który przez trzy lata wchodził na salę rozpraw z wysoko podniesioną głową i patrzył mi prosto w oczy..
Ten, który ani razu nie powiedział - przykro mi..

Temu człowiekowi w końcu powiedziano, że to nie jest tak...
Usłyszał, że jest winny śmierci mojego dziecka..
Zdziwił się...

Skończyło się.. Doczekałam..
Nic nie czuję.. ani ulgi, ani gniewu..
Pustka..
Nie wiem tylko, skąd mam jeszcze tyle łez...

Cmentarna melancholia

W niedzielę długo chodziłam po cmentarzu. Za murem śpieszyło się życie, trąbiły samochody, nawoływały dzieci.. a tu jakby zatrzymał się czas.. spokój.. zaduma..  złote refleksy na kamieniu.. nie chciało mi się tam wracać.
Wstałam od grobu Młodszego i poszłam w przeciwnym kierunku, niż zwykle. Słońce prześwitywało przez gałęzie drzew i układało świetlne mozaiki na chodniku.. myśli szeleściły jak samotnie opadające liście.. wspomnienia raz po raz trącały smutną nutę jesiennej, złotej melancholii w sercu.. a ja szłam.. szłam.. szłam..
Mijałam dziesiątki przeróżnych pomników.. tablic.. drewnianych krzyży pokrytych łuszczącą się farbą. Jedne zatrzymywały mnie na chwilę, inne ledwie dotykałam wzrokiem.. Porażała mnie ich anonimowość. A przecież za każdym napisem kryło się czyjeś życie.. każdy z nich był wśród nas. Miał jakieś marzenia, pragnienia, kolor oczu.. Był ukochanym dzieckiem swoich rodziców.. dorastał.. popełniał błędy.. kochał i był kochany.. miał przyjaciół i wrogów.. przeżywał swoje smutki i radości.. by ostatecznie stać się pozycją w ewidencji cmentarza..
Ilu znajomych.. przyjaciół.. bliskich.. już nie ma pod numerem telefonu.. Ilu ich odeszło zostawiając nas w rozterkach i bólu, że można było coś lepiej.. coś bardziej.. coś w ogóle.. A teraz możemy tylko przyklęknąć, zapalić lampkę i wierzyć, że jest takie "gdzieś", gdzie są szczęśliwi.. W ten czas wspomnień i zadumy spróbować ich sobie przypomnieć i uzmysłowić, że śmierć jest nierozerwalnie związana z naszym życiem..
A czas płynie.. zamazuje twarze.. ileż  coraz rzadziej odwiedzanych alejek w starej części cmentarza...

W ramionach Morfeusza

Jestem nieopisywalnie słaba..

Śpię.. śpię.. śpię.. Od rana do wieczora i od wieczora do rana, z przerwą na wizytę w szpitalu. Może to wina wyczerpującego leczenia, może pogody, może.. nie wiem czego. Nie mam siły i nie radzę sobie z tym.
Wszyscy mówią, że to w porządku. Że organizm potrzebuje odreagować i odregenerować codzienne dawki promieni i chemii. Że kumuluje siły do dalszej walki. Jest mi wszystko jedno.. chcę tylko spać.
Zamykają mi się oczy.. opada głowa.. czuję się jak w przedsionku....

Dr.Prowadzący dołożył mi dziś kilka naświetlań i chemię.. Dotychczasowe nie przyniosły spodziewanych efektów.

Spać..

PS. Ani razu o ludziach z poprzedniej notki, ( w odróżnieniu od tych wszystkich tak zaciekle ich broniących i tak ochoczo wysyłających na tamten świat) nie pomyślałam, że są umierający. Wręcz przeciwnie,z całego serca życzę im długiego, szczęśliwego i zdrowego życia i jedynie dlatego irytuje mnie to, że w moim przekonaniu nie pomagają ani lekarzom ani sobie w osiągnięciu tego zdrowia. Nie ma w tym żadnej wrogości. Daleka też jestem od odmawiania "ostatniego papierosa", ale mam nadzieję, że żadnej ze znanych mi osób z oddziału chemioterapii dziennej,  to nie dotyczy. Oni wszyscy są tam po to, żeby się leczyć i wyzdrowieć. Nie zaglądałam na oddział paliatywny i nie pisałam o nim.  Na szczęście nie muszę się nikomu z niczego tłumaczyć, bo .. nie mam ani siły ani ochoty.
Acha, najbardziej wzruszyły mnie komentarze typu, że na pewno nie wiem o czym piszę i obym nigdy nie musiała się zmierzyć z chorobą nowotworową. Ha ha ha. Dziękuję. Tym "wiedzącym".

Bohaterzy z onkologii

Paliłam wiele lat i wydawało mi się, że to lubię. Udało mi się przeprogramować. Nie palę, ale wiem jak to jest i nie jestem fanatycznym wrogiem palaczy. Jednak to, co widzę w szpitalu jeży mi włosy na głowie. Wstrzymując oddech przemykam przez kłęby dymu przed budynkiem. Mijam skulone, opatulone kocami postacie na balkonach, bynajmniej nie łapiące energii z promieni słonecznych..
Przy drzwiach oddziału pacjent uwieszony na kroplówce z chemią, nerwowo gniecie paczkę papierosów w kieszeni szlafroka.. inny prosi o odłączenie, bo musi zapalić..
33 letnia matka trójki dzieci z nieoperacyjnym rakiem narządów rodnych beztrosko wyciąga Marlboro, bo przecież płuca ma zdrowe..
Młody mężczyzna z rakiem kości tak zaawansowanym, że pękają mu żebra, kiedy zbyt gwałtownie kładzie się do łóżka na pytanie, dlaczego wciąż pali odpowiada - bo to nie od tego..
Banalne dowodzenia nieszkodliwości w stylu, że ich dziadkowie, ojcowie,, wujkowie (niepotrzebne skreślić) palili całe życie i nic im nie było. Jakby zupełnie ślepi na to, że im już coś jest. Chwilowi herosi.. pseudobohaterzy leczący raka z papierosem w zębach
Nie potrafię zrozumieć takiej nieodpowiedzialności, niefrasobliwości, głupoty..
Cisną się na usta określenia ogólnie uznane za obraźliwe.. Dorośli ludzie..  to jakich argumentów użyć w stosunku do palących nastolatków ?? Młodych, zdrowych i przekonanych o swojej nieśmiertelności ??
Brak mi słów.

Złośliwość

Niedawno czytałam "Antyrakowy dekalog" K. Krauzego. Porównywałam swoje przemyślenia i obserwacje (w większości te sprzed sześciu lat, obecnych nie ma co porównywać) i kiwałam ze zrozumieniem głową, a później przeczytałam, że należy się z rakiem zaprzyjaźnić.. że należy być mu wdzięcznym..

Mam być wdzięczna ?
Za bezsenne noce mojej matki ?
Za strach w oczach mego syna ?
Za przespane dni i przerzygane noce ?

Nie, nie będę się z nim zaprzyjaźniać ani polubiać. Niech go sobie pan Krauze dopieszcza i hołubi.  Ja zamierzam utrudnić mu życie nie mniej niż on mi.

Chemia nieźle daje mi w kość.. jakby było mało, uaktywnia się odczyn popromienny, a przecież to nawet jeszcze nie połowa serii. Wkurza mnie. Nienawidzę jak coś mną tak poniewiera.. wtedy też potrafię być złośliwa. Skurwiel nie wie z kim zadarł.