Przecież dzieci nie umierają..

Czasem widzę matkę, czasem ojca, krzyczących na swoje większe czy mniejsze dziecko. W sklepie, w autobusie.. na ulicy. Spuszczona, mała główka.. oczy pełne łez..
Ile razy miałam chęć potrząsnąć taką kobietą.. Wziąć za kołnierz i zaprowadzić na cmentarz. Pokazać mamę Pawełka.. Piotrusia.. Paulinki.. Pewnie by nie zrozumiała..
Nie tak dawno ja też nie wierzyłam, że dzieci umierają.. Nawet wtedy, gdy gryzłam palce do krwi, siedząc pod salą operacyjną.
Myślałam wtedy o wszystkim. O długotrwałym leczeniu, o rehabilitacji.... o możliwym kalectwie.... O wszystkim, tylko nie o tym, że On może umrzeć. Nawet wtedy, gdy bezduszna aparatura pokazywała gasnące serduszko, rozpaczliwie nie wierzyłam. Jak to - umiera ?!? Przecież to silny, zdrowy chłopiec !!! On tylko miał wypadek !!!
Tak naprawdę nadal nie wierzę. Czasem sobie wmawiam, że wyszedł do sąsiedniego pokoju. Zajął się czymś bardzo, dlatego nie słyszy jak go wołam. Nie przyjdzie.. ale to nic, jeszcze chwila i ja pójdę do niego.. Przykucnę na podłodze, obok pochłoniętego budowaniem wieży z klocków ślicznego chłopca, potargam mu jak zawsze blond czuprynkę i powiem - hej, Kochanie, stęskniłam się potwornie, przytul się do mnie...

Do Was

Chwilę potrwało, zanim otrząsnęłam się z szoku spowodowanego nagłym wzrostem popularności tego bloga. Myślę, że jestem winna kilka słów wszystkim, którzy tu zaglądali, komentowali, wysyłali do mnie maile. Wielu z Was pytało o mojego starszego syna, dlaczego o nim nie piszę.
To nie dlatego, że stał się dla mnie nieważny. Jest ważny. Najważniejszy.
Ten blog to tylko jedna strona mojego ja. Nie przesądzająca o całości. Powstał w najtrudniejszym momencie mojego życia. Najtragiczniejszym, najbardziej bolesnym i chyba mającym największy wpływ na moją dalszą egzystencję..(świadomie nie używam słowa życie).
Na pozór jestem normalną kobietą. Pracuję, spotykam się ze znajomymi, chodzę na piwo, śmieję się ze Starszym.
Nie mam wyryte na czole, że zginęło moje dziecko, że wariuję z rozpaczy.. nie obnoszę się się ze swoim bólem, nie wymagam dla siebie żadnej taryfy ulgowej.
Ale ten ból jest.. toczy serce jak robak. I dlatego powstał ten blog. Dla zaspokojenia potrzeby wykrzyczenia, wypłakania się, wyżalenia. Po prostu dla mnie. Mój konfesjonał. Moja ściana płaczu. Oczyszczalnia.
Może kiedyś będę potrafiła napisać o starszym synu, o trudnej miłości, na którą też jest miejsce gdzieś na krawędziach mego życia, albo chociażby o tym, co ugotowałam dziś na obiad.
Dziś jeszcze nie potrafię.

Codziennie mam 1 listopada..

Gdyby nie te przepełnione autobusy.. gdyby nie ten tłok przed bramą cmentarza.. gdyby nie ten tłum na cmentarnych alejkach i telewizyjne helikoptery nad głową..
gdyby nie ognista łuna na nocnym niebie, byłby to dla mnie taki sam dzień jak wczoraj.. jutro.. za tydzień..
Dzień jak co dzień.
Zaciśnięte usta i wyjące z bólu serce..