Dzisiaj umrze mój syn..

W tamtym roku nie padał deszcz..
Wczoraj grał w piłkę na podwórku, jak wracałam z pracy. Podbiegł zmęczony, umorusany i szczęśliwy. Przytulił się na chwilę i wrócił do kolegów. Był bramkarzem.. 

Później, już wykąpany i pachnący opowiadał o wrażeniach znad jeziorka, gdzie był z koleżanką i jej rodzicami. Martwił się, czy trener zwolni go z treningów, bo przecież on za kilka dni wyjeżdża w góry..
Taki zwyczajny wieczór.. Nic nie zapowiadało, że to ostatni zwyczajny wieczór.
Że nie będzie już żadnych gór, a trener położy mu klubowy szalik na trumnie, zwalniając ze wszystkich treningów..
Że dzisiaj po śniadaniu dam mu 2 zł na lody i już nic, nigdy nie będzie zwyczajnie..

Po co ..?

Tonę w sprawach do załatwienia. Przestałam już nawet zapisywać je w komórce, bo nie przestawałaby piszczeć. A tu jeszcze Starszy ma problemy.. muszę pójść z nim do lekarza, moje badania okresowe, nie wspomnę o kontrolnych, których termin minął kilka miesięcy temu. Na głowie remont i włosy, z którymi już należałoby coś zrobić. W dodatku wzięłam sobie dodatkową pracę, bo nie tylko w sprawach tonę.. a jutro będę miała gościa. Najważniejszego gościa, chociaż bardzo spóźnionego. Nie umiem się cieszyć..
Rano stwierdziłam pustkę w cukierniczce i torebkę z cukrem zamiast nad nią przechyliłam bezpośrednio nad kubkiem z kawą. Nawet nie od razu się zorientowałam.. Jestem zmęczona.
I tylko gdy siadam przy grobie Młodszego.. patrzę na tablicę z miejscem na moje imię, myślę sobie.. po co to wszystko...?