Tęsknota za prawdą

.....życie w prawdzie, nieokłamywanie siebie ani innych jest możliwe tylko pod warunkiem, że żylibyśmy bez publiczności. W chwili, kiedy ktoś obserwuje nasze zachowanie, chcąc nie chcąc dostosowujemy się do wzroku, który na nas patrzy i nic z tego, co robimy nie jest już prawdą. Obecność publiczności, myśl o publiczności oznacza życie w kłamstwie....
Oczywiście Kundera.

Nauczyłam się żyć ze swoim bólem. Nauczyłam się nie walczyć z nim i nie siłować. Nauczyłam się nie obarczać nim otoczenia.. Nauczyłam się udawać, że mój świat nie jest inny niż świat moich znajomych.. i to (o ironio) tylko ze wzg na ich dobre samopoczucie..
Dla siebie miałam blog. Moją małą prawdę o mnie. Moją prawdę, która pozwalała mi uśmiechnąć do mojego synka, jak czytałam, że ktoś pod wpływem moich notek, zatrzymał się.. i przytulił swoje dziecko..

Jakoś radziłam sobie w swoim tu i teraz. Bez przyszłości, bez celów, bez marzeń. Ale też bez poczucia obowiązku tłumaczenia się komukolwiek z tego, co czuję, co robię, co myślę.
A teraz przeglądam swoje zapiski od listopada i coraz mniej w nich widzę siebie..
Widzę każde słowo idealnie dopasowane.. każdą myśl starannie przyciętą, każdą emocję wygładzoną..
i tylko prawdy widzę coraz mniej..
i coraz mniej to moje miejsce..




Życiowa awitaminoza

Kolejna rozprawa, już nawet nie wiem która. Kolejne odroczenie i nikłe prawdopodobieństwo, żeby skończyło się w ciągu najbliższego półrocza.

Kolejne wnioski.. odwołania.. postępowania..

Kolejne eksperymenty, ekspertyzy, opinie..


Jakaś apatia mną zawładnęła.. bezsilność.. zniechęcenie..

Ktoś zapytał - jesteś zła ?

Nie. Nie mam siły nawet na złość... Nie chce mi się oddychać..

Pytam płomieniami świec..

Pustka i cisza. Grobowa cisza.
Tylko wiatr od czasu do czasu szeptał coś w półmroku..
Przebrnęłam po kolana w śniegu, nieodśnieżaną, wewnętrzną alejką.. odstawiłam na ławeczkę plecak pełen ciężkich znaków zapytania..


To takie niezrozumiałe.. takie w moim pojęciu niesprawiedliwe.. To ja powinnam pokazywać mu świat, uczyć życia.. chronić przed demonami.. a przychodzę, aby pomógł mi pojąć siebie...
Źle mi z tym.. taka absurdalna zamiana miejsc..
Nie wiem dokąd iść.. jak ocenić.. jak wyważyć wszystko co mnie spotyka i otacza. Ludzi.. sytuacje.. decyzje..

Wszystko ma zupełnie inne znaczenie.. inną wartość..

Nie odnajduję się.. Nie rozumiem..

A w środku nieustannie coś rośnie.. większe i większe.. jak wrzód..
kiedyś pęknie..

Kierunek

Bardzo sceptycznie podeszłam do tej propozycji. Na spotkanie poszłam bardziej z ciekawości niż z powodu jakichkolwiek planów czy nadziei.
A później niespodziewanie trzy godziny siedziałam jak zaczarowana na przeciwko drobnej kobietki z ciepłym uśmiechem i z zapartym tchem słuchałam opowieści o jej marzeniu.. i czułam jakby płynęła z głębi mnie samej. I widziałam w jej oczach, że moje słowa też rozumie.. że wie..
I to przesądziło.
Kiedy po raz kolejny padło zaproszenie do tego marzenia, podałam jej rękę i powiedziałam- tak, chcę to zrobić.
Chociaż kilka godzin później ogarnęła mnie panika i przestraszyłam się własnej decyzji, wiem że już się nie wycofam. Pojawił się jakiś cel.. nadał kierunek..

Za długo..

Kiedyś usłyszałam, czy przeczytałam, że frustracja to taki stan, kiedy marzenia sprawiają, że nienawidzimy rzeczywistości, a rzeczywistość każe kochać marzenia.
Jestem sfrustrowana... i przegryzę tętnicę każdemu, kto wspomni o światełku w tunelu...

Niech te ferie już się skończą...
Niech Starszy już wróci...