AD 2008

Czas podsumowywania, rozliczania, planowania. Mimowolnie ja też oglądam się wstecz. To był pierwszy, cały rok bez mego dziecka..
Rok zawieszenia między niebem a ziemią.
Opłakiwane na cmentarzu święta, Dzień Matki, Dzień Dziecka..
Rok czekania na koniec świata, na kataklizm, na cokolwiek, co zmieniłoby ten stan. Pozwoliło odlecieć, albo spaść i się roztrzaskać.
Ciężar, spod którego nie widać tych kilku dni, kiedy pozwalałam sobie przypomnieć, że jestem kobietą.
Czas rozdzierania i czas zszywania. Czas beznadziei i czas nadziei.
Kończy się. Zostawia nowe zmarszczki, siwe włosy, zbędne kilogramy. Wyrównane różnice między wiekiem a metryką. Znużenie, zmęczenie, wyczerpanie fizyczne i psychiczne.
W progu stoi Nowy. Na pierwszy rzut oka wygląda jak bliźniaczy brat, ale kto wie... może schował coś za plecami ? Może to nie będzie tylko bezsens, ból, cierpienie, brak  perspektyw, niemoc i bezradność ?
Może będzie to dzień, kiedy będzie mi się chciało pomalować paznokcie.. a może dzień kiedy... 

Tego, co najważniejsze

Spakowałam się. Zaopatrzyłam Azora w kilkudniowy zapas wody i IAMS. Kocisko kochane nic nie przeczuwa.. Chyba wszystko ok, ale i tak będę się martwić. Rano zdążę tylko kawę wypić i przekręcę klucz w zamku.. Z jednym synem przy boku, z drugim w sercu wieczorem będziemy już na końcu świata.. Nie wiem jak to będzie. Boję się tych świąt.. a właściwie to boję się siebie w te święta.. Boję się o innych przez siebie..
 Życzę Wam ... miłości. Bo tak naprawdę nieważny jest karp, wypastowana podłoga, czy wypolerowane lustra. Nawet choinka nie jest ważna. To nie one przesądzają o jakości świąt.
Tylko tam, gdzie jest miłość, jest prawdziwe Boże Narodzenie..

Trudne decyzje

Piję kolejną kawę, rozglądam się wokół. Bałagan. Ktoś gdzieś myje okna, ktoś piecze pierniczki, ktoś właśnie wyszedł po choinkę. Ja siedzę w totalnym bałaganie, piję kolejną kawę i .. podejmuję decyzje.
Jest mi cholernie ciężko. Wyjątkowo długo udało mi się w tym roku nie widzieć radosnych dzieci w świątecznych reklamach, nie słyszeć "dżingejbeli" w każdym sklepie a metalowy, świecący drapak w biurze zamiast choinki, nie budził żadnych emocji. Ale mimo,że nawet wczorajsza firmowa wigilia dość szybko przerodziła się w moje urodzinowe przyjęcie, a gromkie sto lat zagłuszyło grające w tle kolędy, to przecież za kilka dni święta..
Mogę, tak jak w ubiegłym roku zamknąć drzwi i wyłączyć telefon. Mogę te dni przepłakać i tym samym sprawić, że kilka osób, które mnie kochają, też będzie płakać. Przeze mnie.
Nie muszę sprzątać, piec pierników ani ubierać choinki. Ale mogę spakować w walizkę kilka rzeczy moich i Starszego i pojechać do mojej mamy. Mogę jej powiedzieć, że ją kocham. Mogę ją przeprosić, że sama cierpiąc zostawiłam ją na tak długo samą z jej cierpieniem.. a przecież ona też jest matką.
Nie chcę kiedyś powiedzieć, że nie zdążyłam, bo byłam zbyt skoncentrowana na swoim bólu.
Nie będą to święta ani wesołe, ani szczęśliwe, ale może się uda, żeby były przynajmniej spokojne..
Żeby moje dziecko odbierając swój prezent od Niebieskiego Mikołaja, mogło do niego powiedzieć z dumą - Spójrz tam.. widzisz.. ? To moja mama. Jest bardzo dzielna..

Jest taki dzień...

Wieczór pełen ciepła, miłości, pięknej muzyki i wierszy... Pełen magii...
- To ta chwila i to miejsce,kiedy wasze dzieci są wśród nas. Kiedy niebo łączy się z ziemią... Możecie je zawołać, powiedzieć jak bardzo je kochacie..
Każde słowo trafiające prosto w serce. I mój syn patrzący na mnie spod ołtarza. I płonące serce z lampek. I łzy. Mnóstwo łez. Żalu i bólu. Ale też wzruszenia. Bo On tam był. Tańczył z innymi Aniołami pod sklepieniem kaplicy. Czułam Go całym sercem. Widziałam całym sercem.
- Nie bójcie się łez. To nieprawda, że one ciążą waszym dzieciom. Im juz nic nie zaszkodzi. One są szczęśliwe. Płaczcie. Łzy mówią: kocham i tęsknię. Łzy oczyszczają i uzdrawiają..
Już drugi raz przeżywałam ten cud. Dzień Palenia Świec. Dzień Wszystkich Zmarłych Dzieci. Dzień, który mojemu dziecku zastapił urodziny.. imieniny.. Mikołajki... Dzień najważniejszy w ten trudny, grudniowy czas...

Słowa jak kamienie

Ubiegły rok szkolny Starszy po prostu zawalił. Mimo, że była to jego wymarzona szkoła. Mimo, dostać się tam wcale nie było łatwo. Mimo, że i ja i on byliśmy strasznie dumni, że mu się udało. Mimo, że wierzyliśmy, że oto właśnie zaczął spełniać swoje marzenia. Zawalił. Pozwoliłam. Usprawiedliwiałam i jego i siebie. Nie wymagałam żeby dawał sobie radę, bo sama sobie nie radziłam.
W tym roku miało być inaczej. Wierzyłam, że jest inaczej. Nie było wagarów, nie było znikania z domu na całe dnie.. widywałam go z książką i .. cieszyłam się. Wspierałam i powtarzałam, że jestem z niego dumna.
Byłam. Dopóki nie zadzwonił telefon ze szkoły z informacją, że Starszy został zawieszony w prawach ucznia.. Dopóki nie została obnażona moja głupota i naiwność.
Dopóki nie padły słowa - dla ciebie lepiej by było, żebym to ja wpadł pod tego tira !
Zmroziły mnie.. mimo przeprosin... już padły..