A wystarczy się obudzić..

Czasem mi się wydaje, że to wszystko mi się śni. Że któregoś wieczoru zasnęłam i na skutek niepomyślnych układów planet, kosmicznych wyładowań czy burzy na słońcu utknęłam w jakiejś dziwnej nierzeczywistości. Że moje prawdziwe życie toczy się gdzie indziej, oddzielone od tego tutaj, grubą ścianą zbudowaną ze spiętrzonych, ciężkich  "gdyby nie....".
Tam prawdziwa Lorely przeciąga się rano w nieskazitelnie białej kuchni, odbierając od swojego mężczyzny filiżankę kawy. Budzi Młodszego do szkoły, gderając, że najwyższy czas, żeby wziął się za naukę, a nie zarywał noce przy komputerze. Przecież matura za chwilę.
Po pracy, przez telefon ustala ze Starszym, co zrobić na niedzielny obiad, na który wpadnie z narzeczoną, a potem przesyła swojemu mężczyźnie listę zakupów.
Wieczorem prawdziwa Lorely nie tęskni chowając twarz w kocim futrze, nie ucieka w książki ani wirtualne scrabble. Szykuje kolację, rozmawia, śmieje się, a kiedy Młodszy zamyka się w swoim pokoju, pije ze swoim mężczyzną wino..
Prawdziwa Lorely nie liczy zmarszczek, siwych włosów ani kilogramów. Jest szczęśliwa i spełniona.
I jest zdrowa.....
Nie pilnuje terminów wizyt, kontroli, przeglądów. Nie przeczekuje skulona w kącie pokoju z zasłoniętymi oknami, kolejnego ataku bólu. Nie patrzy z niedowierzaniem na lekarza, który bez przekonania mówi, że to zamknięcie światła moczowodu wcale nie musi oznaczać wznowy.. że to może blizny się rozrosły..