Chciałam napisać coś o świętach, o żółtych narcyzach na parapecie.. o tym, że po raz pierwszy od kilku lat znowu kupiłam mazurka.. o tym, jak siedziałam w parku na ławce i słuchałam radosnego śpiewu ptaków... o życiu..
A jak wracałam z tego parku.. przed sobą zobaczyłam kobietę przejeżdżającą rowerem przez jezdnię.. za sobą usłyszałam przeraźliwy pisk opon... Nawet nie krzyknęła.. wyleciała w powietrze jak bezwładny worek i ciężko upadła kilka metrów dalej... Nie pamiętam jak dotarłam do domu. Starszy z niepokojem w oczach zamknął mnie w ramionach - Co się stało ?? Dlaczego płaczesz ??
- Lekarz powiedział, że chyba nie zdążą jej dowieźć do szpitala...
Chciałam napisać coś o świętach, o nowym, niebieskim wiatraczku na grobie Młodszego.. o kurczakach i zajączku, które mu kupiłam.. o słońcu odbijającym się w jego kamiennym wizerunku..
A jak otworzyłam komputer, dostałam sms.... i podobnie jak dwa miesiące temu, w antrakcie między miedzy drugim a trzecim aktem "Nabucco" serce na chwilę przestało bić. Bo choć ostatnie dni, a nawet tygodnie, nie niosły ze sobą nic dobrego, to jednak zaskoczyła jego śmierć i sprawiła, ze wszystko straciło znaczenie.
Śmierć zawsze zaskakuje, zatrzymuje w pół kroku, zmazuje winy..
Chciałam napisać coś o świętach, ale smutno mi..
Nie wiem, czy jest w tym zaduma,
ale jest pustka...
Cisza..
Żal...
Zielona mila
Dokładnie rok temu mój organizm odmówił współpracy i zaczęłam swoją krzyżową drogę po lekarzach, przychodniach i szpitalach.
Pół roku temu zakończyłam agresywną terapię, której skutki uboczne pewnie jeszcze jakiś czas boleśnie będą dawały mi w kość .
Nie było i nie jest lekko, ale też nie wszystkim dane przeżyć tyle czasu z rakiem.
W tym czasie przekonałam się o bezcennej wartości jednych i kruchości innych przyjaźni, poznałam i wciąż poznaję nowych, wartościowych ludzi.
Podjęłam nowe wyzwania i poza praca zawodową, zaczęłam współpracę z gazetą.
Mimo wiszącym nade mną widmem 20%, mimo dużo mniejszych pokładów sił prowadzę aktywne życie. Nie tak, żeby przekraczać granice swoich możliwości, ale tak, by je maksymalnie wykorzystać.
Kiedy boli, przeczekuję i wracam do gry.
Kiedy mi smutno, piszę.
Kiedy tęsknię, płaczę.
Żyję. Po prostu.
Dlatego na propozycję pewnej dziennikarki, wzięcia udziału w programie o "kobietach żyjących z dramatyczną świadomością śmiertelnej choroby", musiałam odpowiedzieć odmownie.
Mam pełną świadomość swojej choroby. Ale nie jest to świadomość dramatyczna,
bo przecież "zielona mila jest czasem bardzo długa..."
Pół roku temu zakończyłam agresywną terapię, której skutki uboczne pewnie jeszcze jakiś czas boleśnie będą dawały mi w kość .
Nie było i nie jest lekko, ale też nie wszystkim dane przeżyć tyle czasu z rakiem.
W tym czasie przekonałam się o bezcennej wartości jednych i kruchości innych przyjaźni, poznałam i wciąż poznaję nowych, wartościowych ludzi.
Podjęłam nowe wyzwania i poza praca zawodową, zaczęłam współpracę z gazetą.
Mimo wiszącym nade mną widmem 20%, mimo dużo mniejszych pokładów sił prowadzę aktywne życie. Nie tak, żeby przekraczać granice swoich możliwości, ale tak, by je maksymalnie wykorzystać.
Kiedy boli, przeczekuję i wracam do gry.
Kiedy mi smutno, piszę.
Kiedy tęsknię, płaczę.
Żyję. Po prostu.
Dlatego na propozycję pewnej dziennikarki, wzięcia udziału w programie o "kobietach żyjących z dramatyczną świadomością śmiertelnej choroby", musiałam odpowiedzieć odmownie.
Mam pełną świadomość swojej choroby. Ale nie jest to świadomość dramatyczna,
bo przecież "zielona mila jest czasem bardzo długa..."
I jeszcze co ??
Potworny ból. Rozdziera, kroi, sieka. Dzień i noc.
Gdy udaje mi się złapać oddech, zastanawiam się, gdzie jest granica.
Ile jeszcze mogę znieść ?
Niech się dzieje co chce, żeby tylko przestało boleć.
Nie przestaje.
Lekarz rozkłada ręce. Nie wie. Diagnoza przekracza jego możliwości..
Tabletki. Jedna, druga.. czwarta..
Wymiotuję z bólu.
Nie przechodzi.
Podejrzenie zapalenia otrzewnej.
Szpital.
Osłuchiwanie, obmacywanie, kolejne badania.
Mijają godziny,
Wszystkie wyniki w normie.
Brak wskazań chirurgicznych, brak medycznego wytłumaczenia bólu.
Kolejne tabletki.
Uspokaja się.
Boli, ale już nie szarpie.
W końcu zasypiam..
Gdy udaje mi się złapać oddech, zastanawiam się, gdzie jest granica.
Ile jeszcze mogę znieść ?
Niech się dzieje co chce, żeby tylko przestało boleć.
Nie przestaje.
Lekarz rozkłada ręce. Nie wie. Diagnoza przekracza jego możliwości..
Tabletki. Jedna, druga.. czwarta..
Wymiotuję z bólu.
Nie przechodzi.
Podejrzenie zapalenia otrzewnej.
Szpital.
Osłuchiwanie, obmacywanie, kolejne badania.
Mijają godziny,
Wszystkie wyniki w normie.
Brak wskazań chirurgicznych, brak medycznego wytłumaczenia bólu.
Kolejne tabletki.
Uspokaja się.
Boli, ale już nie szarpie.
W końcu zasypiam..
Subskrybuj:
Posty (Atom)
-
Dzisiaj znowu nie przybyło Ci lat.. i lato poszarzało U sąsiadów dudni muzyka.. Zastanawiam się, jak wyglądałby ten dzień, gdybyś tu był...
-
Mruczenie monitorów, miarowe tykanie i pikanie.. szepty pielęgniarek przy biurku współczujące spojrzenia Przez uchylone okno bezczelnie ...
-
U mnie wszystko w porządku Mój Mały.. Żyję. Czuję. Uśmiecham się. Tęsknię za Tobą, za tym wszystkim, co się nie wydarzy.. za każdym dniem,...
-
"Gdybym wiedział, że dzisiaj po raz ostatni zobaczę cię śpiącego, objąłbym cię mocno i modliłbym się do Pana, by pozwolił mi być twoim ...
-
Czasami uśmiech jest maską.. mniej lub bardziej dopasowaną. Pod radością kryje się mrok, który nie znika ot tak.. Drzazga w sercu, która wy...