Wychowywałyśmy się z Krysią na jednym podwórku. Skakałyśmy przez jedną skakankę i razem dokarmiałyśmy bezpańskie psy. Czasem obrażałyśmy się na śmierć i życie, do następnego dnia. Wyjechała z naszego prowincjonalnego miasteczka w połowie lat 80-tych, tak jak wielu młodych ludzi, w poszukiwaniu lepszego, wygodniejszego życia. Na Śląsk. Początkowo przyjeżdżała często, później wyszła za mąż. Jej matka nigdy nie zaakceptowała jej wyboru.. Wymarzyła dla córki kogoś "lepszego" niż sporo starszy górnik z przeszłością. A oni na przekór wszystkiemu byli szczęśliwi. Urodziło się im troje dzieci.. wybudowali dom gdzieś na obrzeżach miasta.. Tylko raz, kiedyś, w chwili słabości opowiedziała mi jakim strachem okupione jest to szczęście.. jak nauczyła się żyć, jakby każdy dzień był ostatni.. jak codziennie żegnała męża wychodzącego do pracy, jakby miał nie wrócić.. Od tamtej pory była dla mnie bohaterką..
Jej mąż nie pracował w "Wujku".. od wielu lat w ogóle nie pracuje pod ziemią.. a i tak każda tragedia , w każdej kopalni, zawsze była także jej tragedią. Znowu komuś zawalił się świat... Zginął czyjś mąż.. czyjś syn.. czyjś ojciec..
Pochylam głowę.. łączę się w bólu..
Jej mąż nie pracował w "Wujku".. od wielu lat w ogóle nie pracuje pod ziemią.. a i tak każda tragedia , w każdej kopalni, zawsze była także jej tragedią. Znowu komuś zawalił się świat... Zginął czyjś mąż.. czyjś syn.. czyjś ojciec..
Pochylam głowę.. łączę się w bólu..