Anioł w autobusie

Chłopiec w czerwono-grafitowej kurtce miał szczuplutką buzię i długie rzęsy.
Zaczarował mnie. Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Kręcił się przez chwilę.. wstawał, siadał, rozglądał po autobusie.. wyglądał przez okno.. później wsunął rękę w dłoń siedzącej obok matki i przytulił głowę do jej rękawa. Nasze spojrzenia spotkały się i przez moment patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
Nie był speszony.. może trochę zdziwiony.
Uśmiechnął się, a ja poczułam ciężar na ramieniu...
jakby właśnie przysiadł na nim anioł..

Sezon na anioły

Pociemniało, poszarzało. I mimo, że krótkie dni jeszcze wyjątkowo łaskawe, to wieczorny, wilgotny chłód skrada się pod same okna. Znów zapalam świece , próbuję  rozpachnieć szarość imbirową herbatą w kubku z owieczkami. Zasuwam kolorowe rolety na zapłakane deszczem szyby.
Na próżno. Nie udaje się rozproszyć późnojesiennego nastroju.


Myślałam, że to wystarczy.. że mogą być lekarstwem te cztery ściany i sufit nad głową.  A jednak, mimo że  na parapecie moje kwiaty, na stole moja bambusowa misa z moimi jabłkami i mój kot na kolanach.. to nie moje miejsce.. nie ma tu mnie..
Ściga mnie pustka, kroki odbijają się echem.. Snuję się w tej samotności, ani zdrowa, ani chora.. sprawdzam palcem grubość kurzu na półkach, a po piętach depcze mi poczucie tymczasowości i beznadziei. Czuję jak macki tęsknoty oplatają mnie coraz szczelniej.

W radiu po raz kolejny Tears in heaven i znów zbyt mało powietrza na oddech.. Czy będziesz znał moje imię..? Czy weźmiesz mnie za rękę..?


Dokładnie wyrabiam ciasto z mąki i soli.. rozstawiam słoiczki z farbami.. przygotowuję pędzelki..
Złoty anioł puszcza oczko, ruda anielica macha stópką, przeciąga się uśpione w skrzydłach maleństwo.. wyglądają nowego towarzysza.
Ten będzie na pogodę.
Przyklejam mu uśmiech, maluję kalosze energetyzującą pomarańczą. Może uda mu się zatańczyć w listopadowym deszczu..

Bywaj zdrów

Skończyłam podstawową terapię.

Za mną pięć kursów chemii, na której wspomnienie ciągle robi mi się niedobrze i trzydzieści frakcji naświetlań, której skutki uboczne będę odczuwać jeszcze jakiś czas.

Nic to. Najważniejsze, że na dzisiaj koniec również z codziennym, przygnębiającym widokiem tego, co rak potrafi zrobić z człowiekiem..  że póki co, koniec z  koszmarnym samopoczuciem, chronicznym zmęczeniem i wszechogarniającą sennością..
Upajam się odpoczywaniem.

Za mną też rozmowa z Dr.Prowadzącym, z której nic nie wynikło, bo, to czy terapia przyniosła jakieś efekty, czy nie, to się okaże za jakiś czas i dopiero wtedy będzie można myśleć o kolejnym kroku w leczeniu.. czyli to samo, niezmienne od pół roku - nie wiadomo co.


Więc co przede mną ..?

Życie..
Krótkie..
Albo długie....

W ciszy słowo płakało...

Ludzie, ludzie, ludzie.. po horyzont.
Jedni śpiesząc się gdzieś, w przelocie zapalali znicz... inni przystawali w zamyśleniu i zadumie..
Ktoś kryjąc twarz w dłoniach pytał - dlaczego..
Ja już nie pytam.. wiem, że nie jestem w stanie zrozumieć żadnej odpowiedzi..

Pięknie, słonecznie i złoto.
Nielistopadowo.
A jednak zimno.. przeszywąjące zimno w środku, nie mające nic wspólnego ze wskazaniami termometra.
Serce jak kostka lodu..

Nie poznaję już Twoich kolegów i koleżanek.. Kojarzę niektórych rodziców, ale ich samych już nie.. Czy poznałabym Ciebie, gdybyś stanął przede mną starszy o te trzy lata..?
To takie miłe i wzruszające, że pamiętają.. Bezcenne, bo z każdym rokiem jest ich coraz mniej...

Obejrzałam się odchodząc. W ciemnościach rozświetlony cmentarz wyglądał jak miniaturowe miasto. Pięknie, ciepło i kolorowo, ale brakowało mi atmosfery zapamiętanej z dzieciństwa - zapachu gorącego wosku i jasnej łuny na niebie..
A za bramą ? Stoiska ze słodyczami, kolorowe baloniki i świecące kwiatki. Grill-Bar, golonka, kiełbaski z rożna.
Rozglądałam się za karuzelą...