Brak

Chybotliwie migocą płomyki świec,
Pachnie wanilią i czekoladą,
Cicho śpiewa Joe Dassin,
Kot przeciąga się leniwie i mruczy do wtóru,
W kubku paruje imbirowa herbata..

Jest miło i przytulnie..
A wcale nie jest..

Czegoś brak.
Brak jest ciężki, zimny i smutny..
Ma długie, giętkie palce, które zwinnie owijają się wokół szyi
I głębokie oczy, w których wszystko dokładnie się odbija..
Zbyt dokładnie..

Jaka róża, taki cierń..

Najpierw jest tylko czarna dziura i pewność, że już nic i nigdy..
Każdy dzień od pierwszej do ostatniej minuty spowity ta sama rozpaczą..
Mijają miesiące i w końcu raz na jakiś czas można pomyśleć o czymś innym..
Po kilku kolejnych latach wspomnienie tamtego dnia nie jest pierwszą myślą po przebudzeniu..

Pozornie..
To nieprawda, że czas leczy..
Niczego nie leczy..
Ale otula.. opatruje.. uczy żyć i przeżywać..

A potem listopad spływa smutkiem po szybach..
Starszy wyprowadza się do swojego dorosłego życia...
Trzy lata po odczytaniu wyroku, z sądu przychodzi zawiadomienie o wyznaczeniu terminu rozprawy z apelacji...

I wszystko bierze w łeb.. cofa się, rozdrapuje, przewraca..
I czas jest bezsilny...

Myśli krążą wokół Ciebie..

Ulotność chwili zamknąłeś w małej dłoni,
niedokończone ważne sprawy,
przerwane życie...
w bezkresie znika tęcza..

Los wyboru nie zostawił..

Przerzucam fotografie..