Jestem.
Zajmowałam się życiem.
Porządkowałam, układałam, zamykałam.Gdy dwa lata temu zdiagnozowano u mnie nawrót choroby, przyjęłam to jak coś naturalnego, coś, co musiało się wydarzyć, coś, na co w pewnym sensie czekałam. Było dla mnie oczywiste, że oddaję ten mecz walkowerem. Dopiero słowa Starszego - nie poradzę sobie bez ciebie - postawiły mnie na baczność. Wyobraziłam sobie szczeniaka wyrzuconego z pędzącego samochodu , na środku leśnej drogi. Moją obsesją, która przybrała na sile po problemach z płucami, stało się doprowadzenie go do momentu, kiedy sobie poradzi.
Dziś mogę powiedzieć - udało się. To dorosły, odpowiedzialny człowiek.
Podczas ostatniej wigilii, na krawędzi psychicznej wytrzymałości złożyłam sobie noworoczne przyrzeczenie, że już nigdy tu i nigdy tak. Nie to miejsce, nie ci ludzie, nie ten dom.
Dziś mogę powiedzieć - udało się. Zamknęłam za sobą te drzwi.
Rozglądam się po swoim mikroskopijnym, ale w końcu własnym mieszkanku. Nie mam firanek, brakuje drzwi do sypialni i kruszy się fuga między kafelkami, ale i tak jest najpiękniejsze i najprzytulniejsze. Bo jest moje. I Starszego.
Plan wykonany.
Mogę odpocząć.
Żyć... umierać...
Jestem spokojna..