Krok do przodu, dwa w tył..

Wstaję o barbarzyńskiej godzinie 4.30
Środek nocy.
Dosypiam w pociągu, nawet nie próbuję czytać.

W parku wiewiórka miga rudą kitą głośno cmokając.
W holu pachnie kawą.. od kiedy w szpitalu pachnie kawą ?
Na korytarzach miękkie kapcie rozpoczynają szurający spacer.
Po gazetkę, po ciasteczko, po kawę..

Czekam.. lekarz zejdzie dopiero po obchodzie.

Otwiera się winda. Wyjeżdża łóżko w obstawie pocieszających i uspokajających pielęgniarek. Dziecko jest tak drobne, że prawie go nie widać.. spocona blond czupryna, grymas bólu.. może mieć najwyżej 10 lat..
Nie mogę oderwać wzroku od wykrzywiającej się w podkówkę buzi.
- Spokojnie chłopczyku - szepce serce - spokojnie mój mały, zaraz ci pomogą.. wstaniesz i pobiegniesz grać w piłkę.. to minie.. wytrzymaj..
Łóżko turkoce coraz dalej.. obraz się rozmywa..

Ciągle mam go pod powiekami. Wynoszę ten obraz ze szpitala, wiozę metrem i pociągiem.. rozmyty łzami.

Czasem już mi się wydaje, że przepłakałam, przecierpiałam, a wystarczy taki moment z buzią cierpiącego dziecka i znowu wiem, że wciąż jestem w drodze. A jeśli dziecko chociaż trochę przypomni mi Młodszego..

Wszystkie slogany o łaskawym czasie, pogodzeniu, pierdoły, że kiedyś będzie lepiej... biorą w łeb.

To tylko teoria..

Mgnienie

- Spójrz tam,  widzisz ? Ten szary ptak.. widzisz ? To czapla.
- Widzę ! A ja wiem jak się nazywa samiec czapli.
- Jak ?
- Żuraw !