Ideał sięgnął bruku

Zawsze widziałam różnice między nimi. We wszystkim. Poczynając od fizycznej atrakcyjności, poprzez wykształcenie, po życiowe priorytety.
Tym bardziej podziwiałam, tym większą byli dla mnie nadzieją, że można.
Rozumieli się i uzupełniali idealnie. Przynajmniej tak wyglądało.
On noszący ją na rękach, obsypujący kwiatami i biżuterią. Ona, po kilkunastu latach małżeństwa mówiąca - to facet mojego życia, nie wyobrażam sobie życia z kimś innym.
I ja. Stawiająca ich wszystkim za wzór, chwaląca się nimi jakbym miała w tym ich szczęściu jakiś udział. Idealny mąż. Idealna żona.
I nagle, po dwudziestu latach dowiaduję się, że on jest nudny, głupi i "tylko jedno mu w głowie". Że ją ogranicza, nie rozumie i że ona nie chce już dalej tak żyć.. I że to wszystko jego wina.
Dowiaduję się, że jej nigdy nie ma w domu, że go odtrąca i upokarza. Że on dla niej wszystko, a ona jest coraz dalej. Że zaniedbuje dom i dzieci. I że to wszystko jej wina.
Jeszcze wczoraj wierzyłam w bajki...

Zrywy

Zdechła jestem. Przeżuta i wypluta. Pracuję bo muszę. Bo nikt na mnie nie zapracuje. A jak nie pracuję to leżę i użalam się nad sobą. No... nie zawsze. Od czasu do czasu zrywam się i postanawiam wziąć za rogi to pieprzone życie. Kupuję karnet na fitness, zamawiam wizytę u kosmetyczki, dzwonię do kogoś, kto od dawna prosi o chwilę czasu.
I już jestem wyczerpana. Łatwo postanawiać, trudniej w tych postanowieniach trwać.. Bo kiedy to życie które obok się toczy,tak naprawdę nic a nic mnie nie obchodzi.. nie sposób znaleźć drogi do realizacji..
Oddaję karnet koleżance, odwołuję kosmetyczkę, dla kogoś znów jestem bardzo zapracowana.
Wracam do pozycji horyzontalnej i patrząc w sufit wymyślam sobie, czego to bym nie zrobiła, gdyby mi się chciało...
Bo tak najłatwiej ? Może...
Wszystko mi jedno. Do następnego zrywu.
Kiedyś się uda. Może..

Pomiędzy

Z trzech wzywanych świadków stawił się jeden. Kolega, który przyszedł wtedy po Młodszego do domu i który przybiegł powiadomić mnie o wypadku.. Urósł.. nie poznałabym go pewnie na ulicy. Mój syn też mógłby być już taki duży...
- jak zobaczyliśmy zielone światło, powiedziałem do Młodszego, żebyśmy się pośpieszyli, to jeszcze zdążymy...
Czasem człowiek jakoś idzie.. Wlecze się poprzez dni ciągnąc za sobą połamane skrzydła. I myśli tylko, że jest coraz bliżej... I wtedy nagle dostaje między oczy. Na odlew, z całej siły. I pada na kolana.. i zwija się z bólu.. I nikt nie widzi.. depcząc brudnymi buciorami rozrzucone, niepotrzebne skrzydła...
C.d za dwa miesiące.. ponowne wezwanie świadków.
Odcinanie kotu kolejnego kawałka ogona.. pomalutku.. humanitarnie..

Codzienne umieranie

We wtorek kolejna rozprawa. Najgorsza, najtrudniejsza.. zeznania świadków.
Od kilku dni nie mogę spać, jeść, myśleć o czymkolwiek innym. Wszystko dzieje się poza mną. Straszliwie się boję. W pracy robię tak banalne błędy, że zastanawiam się, czy nie wziąć urlopu zanim się kompletnie skompromituję.
Siedzę nad zamkniętą teczką z protokołami przesłuchań i nie mam siły jej otworzyć. Pierwszy i ostatni raz czytałam je niemal rok temu.. Na samą myśl, że muszę to znowu zrobić rozpadam się na milion kawałków..
Przy biurku w pracy.. na ulicy.. w środku bezsennej nocy.. niezmiennie przesuwa mi się przed oczami ten sam film.. Wypadek.. jego - mamo ja sie boję.. moje przysięgi, że wszystko będzie dobrze... łzy pod salą operacyjną.. jego umieranie.. moje umieranie..



Inaczej

Miało być inaczej. Właściwie wcale nie miało być.
Zamierzałam pograć w scrabble, obejrzeć film, wypić piwo. Nowy Rok przywitać zdjęciem ze ściany nieaktualnego już kalendarza..
A okazało się, że w popłochu robię jakąś sałatkę, kupuję w osiedlowym sklepiku żubrówkę i sok jabłkowy. Że w środku nocy idę przez rozświetlone, rozkrzyczane miasto, żeby posłuchać na żywo Edyty Górniak i Kombi. Początkowo bez entuzjazmu, ale kiedy o północy patrzę na przepiękny pokaz fajerwerków i mam wrażenie, że otwiera się niebo.. już wiem, że nie żałuję....
Wszystko przez jeden telefon. Bo nie chciała w ten wieczór być sama, a może nie chciała, żebym ja była sama.
I tylko szampana nie miałyśmy, bo... kto by go nam otworzył ?