Pół roku..

Codziennie, gdy otwieram rano oczy, wzrok napotyka zdjęcie rozpromienionego, szczęśliwego chłopca... Czy kiedyś potrafię odwzajemnić jego uśmiech..?

Godzinę temu minęło pół roku..

Szaro i mokro na dworze.

Nieprzyjaźnie.

Paradoksalnie, wtedy czuję się lepiej..

Słońce boli.

W zawalonych światach nie ma miejsca na słońce...

Tajam..

Przez ostatnie prawie pół roku spałam po cztery, w porywach do pięciu godzin na dobę. Nie czułam zmęczenia, nie czułam głodu.. nie czułam nic..
Od tygodnia nie mogę się obudzić. Kładę się wcześnie a wstawanie przed 10 sprawia ból. Organizm upomniał się o swoje prawa, życie się upomniało..
Zmęczenie paruje wszystkimi porami skóry.
I tylko ten smutek zalegający na sercu nie pozwala się uśmiechnąć..

Moje zrozumienie

Pomyślałam sobie - czy ten świat nie jest takim wielopiętrowym szpitalem, gdzie kazdy z nas ma swoje łóżko ? Czy sami nosząc wyrok śmierci, nie tańczymy wśród łóżek, gdzie zawsze ktoś właśnie umiera ? I że trzeba mieć w sobie ogromną miłość,wiarę i nadzieję, żeby nie iść do ziemi tylko jako "taka kokardka".. coś ładnego, ale małego, nieznaczącego.. ozdóbka.
Z takim "zrozumieniem" się dziś obudziłam...
Wszystkim życzę właśnie wiary, nadziei i miłości w tym Nowym Roku,
a sobie.. sobie ukojenia.