Wczoraj od samego rana z niepokojem spoglądałam w niebo. Deszcz i ołowiane chmury przesuwające się przez cały dzień ciężkimi brzuszyskami niemal po głowie, nie wróżyły pogodnego wieczoru. Wieczoru, który miał się zapisać jako jedno z najważniejszych kulturalnych wydarzeń tego roku. Niepokój potęgował fakt, że koncert miał się odbyć pod gołym niebem.
Ale nawet ono wstrzymało oddech, kiedy na tle chóru i orkiestry Sinfonia Varsovia stanął Andrea Bocelli. Skromny.. wysoki.. chyba mniej przystojny niż na zdjęciach, ale z cudownym ujmującym uśmiechem.. promieniejący charyzmą.
Nie jestem ani jakąś szczególną znawczynią, ani pasjonatką operowych arii. Jestem pasjonatką Bocellego. Tylko jego głos zawsze wprawiał mnie w jakiś stan uniesienia i wyciskał łzy z oczu. I nie musiałaby to pewnie być "Cyganeria" czy "La Traviata". Równie dobrze mógłby odśpiewać książkę telefoniczną. To dla tego głosu tam byłam i chociaż należałoby oddać sprawiedliwość artystom mu towarzyszącym (szczególnie temu, który wyśpiewał "Toscę"), ich nazwiska zapomniałam kilka minut po przedstawieniu, łącznie z młodziutką polską sopranistką.
Gorąca atmosfera zupełnie niwelowała wieczorny, jesienny już chłód. Nie spadła ani jedna kropla deszczu, a pod koniec koncertu prawie zupełnie się przejaśniło.
Koniec wakacji.. koniec urlopu.. koniec lata.. i taki wieczór.. jak wisienka na torcie..
Ale nawet ono wstrzymało oddech, kiedy na tle chóru i orkiestry Sinfonia Varsovia stanął Andrea Bocelli. Skromny.. wysoki.. chyba mniej przystojny niż na zdjęciach, ale z cudownym ujmującym uśmiechem.. promieniejący charyzmą.
Nie jestem ani jakąś szczególną znawczynią, ani pasjonatką operowych arii. Jestem pasjonatką Bocellego. Tylko jego głos zawsze wprawiał mnie w jakiś stan uniesienia i wyciskał łzy z oczu. I nie musiałaby to pewnie być "Cyganeria" czy "La Traviata". Równie dobrze mógłby odśpiewać książkę telefoniczną. To dla tego głosu tam byłam i chociaż należałoby oddać sprawiedliwość artystom mu towarzyszącym (szczególnie temu, który wyśpiewał "Toscę"), ich nazwiska zapomniałam kilka minut po przedstawieniu, łącznie z młodziutką polską sopranistką.
Gorąca atmosfera zupełnie niwelowała wieczorny, jesienny już chłód. Nie spadła ani jedna kropla deszczu, a pod koniec koncertu prawie zupełnie się przejaśniło.
Koniec wakacji.. koniec urlopu.. koniec lata.. i taki wieczór.. jak wisienka na torcie..
Witaj, czekałam na ten koncert całe 10 lat.W ubiegłym roku byłam w Wilnie ....tam było zupełnie inaczej. Mam zupełnie inne odczucia od Twoich i chciałam się nimi podzielić. Zawiodłam się chyba głównie na nagłośnieniu, chciałam poczuć dreszcze, nie stało się nic:( Czegoś zabrakło, może będzie musiało upłynąć trochę czasu i uświadomię sobie co było nie tak?W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy ten koncert należy na pewno do Bocellego? A on sam? Tym razem nie widziałam jego uśmiechu, który tak mnie porusza :( i charyzmy jakby coraz mniej:(Mimo wszystko bardzo się cieszę, że byłam. Jednak tego typu koncertom na otwartej przestrzeni
OdpowiedzUsuńZ pewnością otwarta przestrzeń to nie był strzał w dziesiątkę, nie ma co się oszukiwać. Na nagłośnienie trochę kręcił nosem również Jedynak, więc może coś w tym jest ;), ale na szczęście siedzieliśmy na tyle blisko, że nie czułam szczególnego dyskomfortu. Podobne odczucia do Twoich i lekkie rozczarowanie czułam po pierwszej części, tez ośmieliłam się szepnąć, że Bocelli chyba nie jest w najlepszej formie, skoro nawet w moim odczuciu przyćmił go ten od "Toski" ;) ale druga część porwała mnie absolutnie i odszczekałam każde wcześniejsze, nieprzychylne słowo. Dlatego też nie wracałam do nich i tutaj. Wolę skupić się na miłych wrażeniach, a tych na szczęście nie brakowało :)
OdpowiedzUsuńCieszę się że wkrada się do Ciebie trochę radości i spokoju. Oby tak dalej...
OdpowiedzUsuńZ pewnością, jak zawsze w takich przypadkach, będzie mnóstwo skrajnie różnych opinii, ale z pewnością było to wielkie wydarzenie. Dobrze, że udało Ci sie w nim uczestniczyć :)
OdpowiedzUsuńech.. opera pod gołym niebem.. w dziesiatke czy nie, ma urok :)
OdpowiedzUsuńtroche sie wkrada..:)
OdpowiedzUsuńMyslę, że mimo tych róznych opinii, nikt nie powie, ze był to zmarnowany wieczór :) Bardzo się cieszę, ze w tym uczestniczyłam
OdpowiedzUsuńoj tak.. a gdyby to jeszcze było rozgwieżdżone niebo..;)
OdpowiedzUsuńCzytając ten wpis wyobraziłam sobie atmosferę tego koncertu. Pięknie o tym piszesz. Cieszę się, że zaznałaś tam odrobinę radości.
OdpowiedzUsuńTo naprawdę był magiczny wieczór, mimo cięzkiej wilgoci w powietrzu, jesiennego chłodu i niezbyt wygodnych krzesełek :)
OdpowiedzUsuńPrawdziwa wisienka :) Koncert musiał być przepiękny :)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę Ci tych artystycznych wrażeń. Na pewno koją duszę i dają trochę "oddechu" na przyszłość.
OdpowiedzUsuńBył, szczególnie druga część :)
OdpowiedzUsuńByło naprawdę cudownie, jesli oczywiście skupić się na tych lepszych wrażeniach ;)
OdpowiedzUsuńcoraz więcej tych "wisienek", bardzo się cieszę:)powoli sączy się radość, daj jej rozkwitnąć, pomimo tych wszystkich tragicznych wydarzeń... wiedziałam, że morze uspokoi i ukoi... mi też pomaga juz od latściskamBasia mama Lali i Antka
OdpowiedzUsuńUspokoiło na chwilę, pozwoliło nabrać trochę więcej powietrza w płuca.. ale kolejne czarne chmury coraz blizej.. Pozdrawiam Cie Basieńko cieplutko.
OdpowiedzUsuńOch, jak Ci zazdroszczę... Uwielbiam Bocellego...
OdpowiedzUsuńtrudno go nie uwielbiać..:)
OdpowiedzUsuńPOZDRAWIAM Kobietę,która zrozumiała,czym jest smutek i nadzieja.Tak trzymaj.Jesteś doświadczona,ale masz chęć na lepsze.Podziwiam Cię.
OdpowiedzUsuńCZEKAM NA NASTęPNY POST
OdpowiedzUsuń